Ania
Zawsze odkąd pamiętam chciałam latać. Niestety loty samolotem nie do końca zaspokoiły moje potrzeby.To zdecydowanie nie było to, po prostu rodzaj podniebnego pociągu, środek komunikacji ani lepszy ani gorszy od innych, może tylko szybszy. A ja marzyłam o prawdziwym lataniu.
Pewnego pięknego dnia, jakiś tydzień przed moimi urodzinami, mąż powiedział, że w prezencie na urodziny i naszą pierwszą rocznicę ślubu dostanę skok na spadochronie. Niewiele wiedziałam wtedy o tandemach. Właściwie nic poza tym, że są! Przekopałam Internet, obejrzałam filmy Jumpera, zdjęcia, przeczytałam artykuły i relacje, jednym słowem SZALAŁAM ze szczęścia. Nie denerwowałam się w ogóle bo … wydawało mi się to nierealne. Teraz patrząc z perspektywy czasu, wiem, że nie wierzyłam, że naprawdę będę mogła skoczyć.
Mój skok miał się odbyć, w Chrycynnie w sobotę 17 maja 2008r. o 14.00
Dzień był wspaniały. Słońce, ciepło, pogoda jak na zamówienie.
Wyjechaliśmy z Warszawy w doskonałych humorach. Ja nadal rozćwierkana, mąż skupiony, zamyślony.
Kilkakrotnie pytał mnie czy nie chcę się wycofać. Myślałam, że zwariował. Jednak kiedy dojechaliśmy na lotnisko (czyt. piękna zielona łąka), gdy już zobaczyłam tłumy ludzi, z których każdy wydawał mi się profesjonalnym skoczkiem, a nie napalonym laikiem, serce zaczęło mi walić jak młot. Grzecznie poprosiłam męża, żeby może nie dzwonił od razu do Jumpera, że już jesteśmy, bo ja muszę chwilkę odpocząć. Skłamałabym mówiąc, że słowo „uciekać” nie przemknęło mi przez głowę. Zdecydowałam jednak, że skoro przyjechaliśmy to, chociaż zobaczymy jak to wygląda. Mieliśmy szczęście bo właśnie kiedy przyszliśmy nowa grupa – w moich oczach bohaterów – wchodziła do samolotu. Samolot wzbił się , szybko zniknął mi z oczu, a po około 10 minutach na niebie pojawiły się kolorowe kwiaty. Nigdy wcześniej nie widziałam pokazów spadochronowych na żywo – dla mnie było to zupełnie nierealne przeżycie. Żywy obraz. Rodzaj sztuki. Performance. Wiedziałam, że MUSZĘ tam być. Po prostu muszę. Znikły wszystkie wątpliwości, strach ustąpił miejsca radosnemu oczekiwaniu.
Przywitaliśmy się z Jumperem, który do tego momentu był tylko głosem w telefonie, wyjaśniło się kto z kim skacze i dowiedzieliśmy się, że mój skok przesunął się na siedemnastą.
Hm, cierpliwość jest cnotą… Przy strefie zrzutu jednak nie można się nudzić.
Czas płynął mi bardzo szybko, a dzięki opóźnieniu miałam dużo czasu na oswojenie się z całą sytuacją.
W chwili kiedy usłyszałam, że mam się ubierać, była we mnie już tylko wielka radość.
Ubieranie się i szkolenie to materiał na odrębne opowiadanie. Dość powiedzieć, że spadochroniarze to wspaniali komicy i bardzo zmyślni psychologowie.
Od momentu kiedy instruktor zaczął mnie ubierać do lądowania nie miałam chwili by zostać sam na sam z strachem.
Często zastanawialiśmy się z mężem jak to będzie siedzieć w samolocie i wiedzieć, że już za dziesięć minut skok, zadawaliśmy sobie wciąż pytanie czy trudno jest tak stanąć i skoczyć, czy te pierwsze sekundy swobodnego spadania będą wydawały się wiecznością, czy w ogóle coś wtedy człowiek widzi i kojarzy czy dopiero po otworzeniu się spadochronu.
Teraz wiem, że wszystko co sobie wyobrażałam nie było nawet odrobinę podobne do prawdy.
W samolocie było … wesoło. Żarciki także te pikantne ;), przekomarzania, dużo śmiechu. Jestem przekonana, że tandemiarze zespołowo pracowali nad samopoczuciem „nielotów”.
Nawet komendy „na kolana” i „spinamy się”, nie wzbudziły mojego niepokoju. Dopiero hasło „wstajemy” przypomniało mi, że mam zbliżyć się do otwartej klapy i głową w dół wyskoczyć na wysokości czterech tysięcy metrów z samolotu.
Wiedziałam, że mamy wyskoczyć na trzy. Stajemy na krawędzi, bujamy się, i na trzy: hop. Taką teorię przyswoiłam na ziemi. Zaczęła mnie dręczyć myśl, jak my się tam będziemy kołysać, że przecież nie ma się czego złapać.
Myśl była gorsza od najbardziej nawet natrętnej muchy. Zaskakująco szybko zbliżała się nasza kolej.
Myśl dręczyła nieustannie. Kiedy stanęliśmy i spojrzałam w dół zaskoczyło mnie tylko to, że nie było nikogo widać (a przecież inni wyskoczyli zaledwie przed mgnieniem oka) nie zdążyłam się nad tym zastanowić, … zanim się zorientowałam, skoczyliśmy. Nie mogłam złapać tchu. Zaskoczył mnie straszliwy hałas. Świst powietrza w uszach.
Powietrze, które czujesz, które jest przeszkodą, które uderza. Powietrze, które jest namacalne.
Pierwsza moja myśl, to: ja żyję, ale zajebiście. Zajebiście, a nie cudownie, wspaniale czy niezwykle. Zajebiście. Ja żyję.
Czułam całe swoje ciało bardzo świadomie. Czułam każdy wdech powietrza. Pulsowanie krwi. Widziałam kolorową ziemię poniżej. Nie zbliżała się zbyt szybko.
Ustąpiło zesztywnienie mięśni, serce przestało walić, zaczęłam smakować chwilę.
Ciało nie spadało bezwładnie jak np. kiedy spadamy z drzewa, poruszało się. Byłam tam sama. Ja. Nagle vis a vis pojawił się inny człowiek. Po chwili do mnie dotarło, że to Jumper, że nie jestem sama, jestem balastem instruktora, a zamiast pilota leci z nami podniebny fotograf.
Cudownie było poczuć klepnięcie, dotyk drugiego człowieka, znak, że rozkładamy ręce.
Lidka
30 września 2007 r. udało mi się spełnić jedno ze swoich życiowych marzeń. Od dawna marzyłam o skoku ze spadochronem. Zawsze wyobrażałam sobie jak to będzie i co będę wtedy czuła. Kojarzyło mi się to ze wspaniałym uczuciem, którego nie da się zapomnieć i którego nie da się tak prosto opisać słowami. A jak było? ….
…Właśnie tak jak to sobie wyobrażałam. To była niezapomnina i wspaniała przygoda!!! Bawiłam się cudownie. Na lotnisku w Michałkowie czekało na mnie dwóch instruktorów spadochronowych – Arnold i Szymon. świetni faceci z dobrym humorem, którzy umieją się dobrze bawić i którym przez cały czas towarzyszył uśmiech od ucha do ucha! „Krawiec” zapoznał mnie ze spadochronem, pokazał co i gdzie w nim jest. Później mała rewia mody przy wyborze kombinezonu i okularów 🙂 wszyscy jednak dzielnie znieśli moje przymiarki. Następnie, krótkie szkolenie – jak ułożyć ręce, nogi, głowę, gdzie się chwycić, co przytrzymać itp itd. Mnóstwo informacji, ale na końcu świetne podsumowanie wykładu ” Nie martw się – jak nie zapamiętasz to i tak się nic nie stanie bo ja będę nad wszystkim czuwał 🙂 Później już wymarzonyyyyyyyyyyyyyyy lot na wysokość 4000m. Tam, w górze po „pozdrowieniu spadochroniarzy” jako pierwsi daliśmy nura w dół. To cudowne uczucie, kiedy wyskakujesz z samolotu, rzucasz się niczym w przepaść, lecisz wolna jak ptak i nic i nikt nie może cię zatrzymać. Spadaliśmy w dół z prędkością 198 km/ h. W pewnym momencie na przeciwko mnie pojawił się Szymon ze swoim aparatem i kamerą, który chwycił mnie za ręce. Po 58 sekundach „Krawiec” który nad wszystkim czuwał, otworzył spadochron i wtedy silne podciągnięcie w górę. A później już spokojnie delektowałam się krajobrazami i przepięknymi widoczkami. Po skoku długo nie chciałam oddać kombinezonu, pomogłam składać spadochron i bardzo ubolewałam kiedy dotarło do mnie że to koniec.
Jestem pod dużym wrażeniem!!!
Skok w tandemie powtórzę na pewno!!!! I to nie jeden raz. A kto wie? Może kiedyś uda mi się skończyć szkolenie AFF?
Arnold, Szymon – dziękuję za to wspaniałą atmosferę, którą stworzyliście wokół mnie. Przez cały ten czas bawiłam się wspaniale. Pomogliście mi zrealizowac moje marzenie i za to bardzo Wam dziękuję.
Pozdrawiam i do nastepnego razu!!! Lidka
Radek
„Wrażenia po skoku są nie do opisania. Jako, że była to niespodzianka urodzinowa, podeszłem do tego bez przygotowania psychicznego. Może dobrze. Nie było czasu na rozmyślanie. Troszkę stresu miałem w chwili lotu samolotem, kiedy skojarzyłem, że prawie wszyscy mają spadochrony. Ja nie miałem, gdyz lecialem w tandemie z Ojcem. Od chwili wyskoku z samolotu, przez prawie 3000 metrów, to już był czysty odjazd. Wrażenie, jakbyś zawisł w niebycie z dala od ziemskiego zgiełku. Poczułem się wielki, a jednocześnie taki mały w zderzeniu z bezmiarem sfery.
Po rozłożeniu spadochronu, na wysokości 1500 metrów, rozpoczęła sie degustacja. Cichutko i przejrzyście. Otrzymałem od Ojca stery. Mogłem przez 1000 metrów w pionie poszybować gdzie tylko zapragnąłem. Ta sielankę przerywał tylko czasem Ojciec mocniej pociągając na lewy bądź prawy ster. Wpadaliśmy wtedy w korkociąg. Prawdziwie ekscytująca sprawa. Czuć wtedy w głowie zwiększoną prędkość. 500 metrów nad ziemią oddałem stery osobie bardziej doświadczonej 🙂 wylądowaliśmy mięciutko i bezboleśnie. Na dole czekał na mnie tort i szampan. Wszystko przygotowała skurpulatnie moja dziewczyna Asia z rodzicami i znajomymi. Bardzo im za to dziękuje, gdyż jedno z moich marzeń ziściło się. Smakowało lepiej niż mógłbym sobie wyobrazić. Dziękuje również instruktorom. Dzieki nim, ich spokojowi, nie czułem w ogóle strachu.”
pozdrawiam
Radek